Zawody 2017

 

 

W dniu 02.12.2017 r. na Strzelnicy przy ul. Sportowej w Złocieńcu 

odbyły się IV Mikołajkowe Otwarte Powiatowe Zawody Strzeleckie o nagrodę główną - Mikołaja 

W zawodach uczestniczyło 83 zawodników oraz zaproszeni goście: 

42 juniorek i juniorów, oraz 41 seniorek i seniorów. 

 W  trakcie zawodów podano ciepły posiłek, oraz wszystkich obdarowano słodkościami.   

W poszczególnych kategoriach uczestnicy zostali wyróżnieni medalami i nagrodami rzeczowymi,

które wręczył Pan Wicestarosta Jacek Kozłowski

 

WYNIKI W POSZCZEGÓLNYCH KATEGORIACH

 

 


 

 

W dniu 12.10.2017r. odbyły się V Zawody Strzeleckie Młodzieży Powiatu Drawskiego na strzelnicy w Złocieńcu. Wzięło w nich udział 30 uczniów wraz z opiekunami z Czaplinka, Kalisza Pomorskiego, Drawska Pomorskiego, Nowego Worowa i Złocieńca. Organizatorami zawodów byli: Klub Strzelecki LOK ,,CEL” Złocieniec oraz Powiat Drawski. Uczniowie rywalizowali w klasyfikacjach; zespołowych,  indywidualnie z podziałem na dziewczęta i chłopcy.  Zawody uroczyście otworzył Wicestarosta Pan Jacek Kozłowski, życząc uczestnikom jak najlepszych wyników.

 

WYNIKI W POSZCZEGÓLNYCH KATEGORIACH

 

 


 

 

W DNIU 23.09.2017r NASZ KLUB PO RAZ KOLEJNY BYŁ GOSPODARZEM OTWARTYCH

MISTRZOSTW ZACHODNIOPOMORSKIEJ ORGANIZACJI WOJEWÓDZKIEJ

LIGI OBRONY KRAJU Z BRONI KULOWEJ MŁODZIEŻY WOJEWÓDZTWA ZACHODNIOPOMORSKIEGO

ORGANIZATOREM ZAWODÓW BYŁ ZARZĄD WOJEWÓDZKI PRZY WSPÓŁPRACY ZARZĄDU REJONOWEGO

W WAŁCZU I KLUBU STRZELECKIEGO LOK "CEL" ZŁOCIENIEC

DO RYWALIZACJI W KONKURENCJACH KARABIN SPORTOWY BOCZNEGO ZAPŁONU

I PISTOLET SPORTOWY BOCZNEGO ZAPŁONU

PRZYSTĄPIŁY DRUŻYNY Z MYŚLIBORZA, SZCZECINA, GRYFIC, WAŁCZA, SZCZECINKA,

GRYFINA I ZŁOCIEŃCA

 

WYNIKI W POSZCZEGÓLNYCH KATEGORIACH

 

 


 

 

W DNIACH 15-17.O9.2017r KLUB STRZELECKI JUŻ PO RAZ  DZIEWIĄTY UCZESTNICZYŁ

W XX MIĘDZYNARODOWYM WIELOBOJU STRZELECKIM ŻOŁNIERZY REZERWY PAŃSTW NATO

"SNAJPER 2017"

W TYM ROKU KLUB NASZ REPREZENTOWAŁY DWIE DRUŻYNY W SKŁADZIE:

LOK "CEL" ZŁOCIENIEC 1

KRZYSZTOF WANECKI

ROMUALD OSTROWSKI

ZBIGNIEW LICHWA

KRZYSZTOF BURAK

LOK "CEL" ZŁOCIENIEC 2

JAN RUDY

JERZY MURAWSKI

MARCIN ZAGRABSKI

ROBERT CHROMIŃSKI

JAK CO ROKU GOŚCIEM HONOROWYM ZAWODÓW BYŁ NAJMŁODSZY ŻOŁNIERZ ANDERSA

Kapitan Armii Stanów Zjednoczonych dr Krzysztof Flizak

krótka historia kapitana K.Flizaka

Miał skończone siedem lat i tornister na plecach. We wrześniu 1939 zamiast do szkoły na wezwanie burmistrza nadgranicznych Dokszyc poszedł z dorosłymi kopać rowy przeciwczołgowe… Jako dziesięciolatek był najmłodszym żołnierzem 2 Korpusu Polskiego gen. Andersa, ale tamte trzy lata wolne od nauki to – za sprawą sojuszu Hitlera ze Stalinem – naprawdę nie były wakacje.

Krzysztof (Christopher) Flizak, kapitan Armii Stanów Zjednoczonych w stanie spoczynku, weteran wojny w Korei, urodził się w Równem, na Wołyniu, w sierpniu 1932. Sybirak, najmłodszy uczeń Junackiej Szkoły Kadetów w Palestynie, żołnierz i patriota, doktor psychologii, żywe związki z krajem ojczystym utrzymuje głównie dzięki licznej rodzinie swej żony Marii Matuszewskiej, poznanianki.

– Niestety, z moich krewnych w Polsce nikt już nie pozostał przy życiu – mówi Krzysztof Flizak. – Wojna zrobiła swoje, rodzinę matki wymordowali banderowcy, stryj ojca Sebastian, znany etnograf, zmarł bezpotomnie, podobnie jak jego dwie siostry. Ale jako zasłużony dla regionu gorczańskiego ma w Mszanie Dolnej ulicę swego imienia.

Górale z Podobina

Tadeusz Flizak, góral z Podobina pod Turbaczem, który służył w Korpusie Ochrony Pogranicza, ożenił się z Wołynianką Olgą Martynowicz. Przeniesiony służbowo do położonych nad Berezyną Dokszyc na Wileńszczyźnie, przed samym wybuchem wojny został mianowany komendantem niewielkiej strażnicy granicznej na południe
od Puszczy Hołubickiej.

Jeszcze zanim aresztowało go NKWD, zdążył przykazać żonie, by wraz z pierworodnym Krzysiem i o dwa lata młodszą Jolantą, udała się na południe, w okolice Horodenki, gdzie duże gospodarstwo miał jego kuzyn, ze znanego góralskiego rodu Potaczków. Sierżant Flizak obiecał ich tam odszukać, zaraz po planowanej ucieczce. Jego syn z żalem patrzył na szablę, którą wraz z wojskowymi dokumentami ojca pomagał potem ukryć matce w ziemi. Jednak okrucieństwo wojny w pełni dotarło do siedmiolatka, dopiero gdy podczas nakazanej przez ojca podróży na przedmieściach Lwowa na własne oczy ujrzał skutki bombardowania: zabitych ludzi, zniszczone pociągi.

Władysław Potaczek, osadnik-legionista, wywodzący się z Podobina, gościnnie przyjął uciekinierów. Niestety, spokój nie trwał długo. W mroźną noc 10 lutego 1940 roku łomotanie kolb wyrwało wszystkich ze snu. Potaczków, wraz z czwórką dzieci, zabrano. Uciekinierów z północnych Kresów, czyli żony sierżanta Flizaka ani jego dzieci nie było jeszcze na liście osób przeznaczonych do wywózki.

– Matka płynnie mówiła po rosyjsku, prosiła więc komendanta, żeby zabrał nas razem z krewnymi, ale ten odmówił. Wystawił nam jednak zaświadczenie, że nie uciekliśmy z transportu i nakazał wracać do Dąbek na gospodarstwo. To chyba uratowało nam życie, bo papier z pieczątką onieśmielił Ukraińców, którzy rabowali już tam, co tylko się dało – wspomina Krzysztof Flizak.
Do widzenia, Europo!

O tym, jak wygląda podróż na wschód, w wagonie przeznaczonym dla 60 osób, z dziurą wyciętą pośrodku podłogi, niespełna ośmioletni Krzysztof Flizak przekonał się cztery miesiące później. 29 czerwca on, jego matka i siostra, już uwzględnieni w planach migracyjnych towarzysza Stalina, ruszyli pociągiem na wschód.

– Kipiatok z parowozu to jedyna rzecz, której było tam pod dostatkiem. Kto miał ze sobą kawę lub herbatę, mógł jakoś przetrwać. Inni musieli zadowolić się cieczą, w której pływały oka trudnego do identyfikacji tłuszczu – opowiada kpt. Flizak. – Nazywano to zupą. Na szczęście, zabraliśmy ze sobą dużo sucharów, które matka z właściwą sobie przezornością zaczęła przygotowywać zaraz po pierwszych wywózkach.

Mały Krzysztof miał pretensje do matki, że kazała mu nieść do pociągu ciężką głowicę maszyny do szycia. Dopiero znacznie później zrozumiał, że ten singer uratował im życie na Syberii.

Podróż trwała sześć tygodni. Częściej stali na bocznicach niż jechali, bo pierwszeństwo miały przecież wojskowe transporty na zachód. Któregoś dnia z górnej półki wagonu, na której musiało zmieścić się piętnaście osób, ośmiolatek przez małe zakratowane okienko zobaczył cebulaste kopuły moskiewskich cerkwi. Innym razem dowiedział się od starszych współtowarzyszy niedoli, że ich pociąg właśnie przekroczył granicę między Azją a Europą.

W swierdłowskiej obłas’ti, w rejonie nad Tawdą

Mężczyzn skierowano do wyrębu lasu. Krzysztof miał pilnować, żeby spławiane Tawdą drewno nie tworzyło zatorów. Niezbyt bezpieczne zajęcie, ale z czasem nabrał zręczności w przeskakiwaniu z pnia na pień i operowaniu długim kijem. Olga Flizakowa szyła ubrania dla miejscowych. Jakoś się żyło, tylko komary mocno im dokuczały.

Zimą Krzysztof zapadł na szkarlatynę. Wysoka gorączka, szpital. Wyszedł z tego, lecz choroba mocno go osłabiła. Na tydzień przed pierwszą rocznicą ich wywózki Hitler złamał pakt. Kapitan Flizak wspomina, że wojna niedawnych sojuszników stała się dla zesłańców źródłem wielkiej nadziei.

Niemcy zaatakowały Rosję 22 czerwca 1941. Operacja Barbarossa wyprzedziła o dwa tygodnie planowaną na 6 lipca sowiecką Operację Burza. Już 10 sierpnia Stalin podjął decyzję o tworzeniu posiłkowej armii polskiej, a punkty zborne dla żołnierzy zaczęły działać – o paradoksie historii – 23 sierpnia 1941. Dokładnie w drugą rocznicę podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow.

– Myśmy jednak nic o tym nie wiedzieli, wiadomość o polskim wojsku dotarła dopiero zimą 1941/42 – mówi Krzysztof Flizak.

Ponieważ żona komendanta „posiołka” (osiedla), w którym przebywali, była bardzo zadowolona z kreacji szytych na singerze, więc komendant przymknął oko na uprawiany przez zesłankę zagon ziemniaków. Znów trzeba było nosić ciężkie worki na targ, ale dzięki temu dało się uskładać trochę pieniędzy, bez których nie byłoby mowy o podróży na południe, gdzie generał Władysław Anders zaczynał organizować polskie wojsko.

Dwa lata w Sowietach

Krzysztof Flizak spędził na terytorium Rosji Sowieckiej niespełna dwa lata. Nieco dłużej – bo dwa i pół roku – pod sowiecką władzą. Upływ czasu i mnogość późniejszych wrażeń nie zatarły jednak wyrazistych wspomnień z tamtego czasu. Barki na Amu-darii ciągnięte przez kołowy parostatek, grzebanie zmarłych na pustyni Kara-kum, dziesiątkowani przez tyfus brzuszny i plamisty oraz dyzenterię, czyli czerwonkę polscy żołnierze na ulicach osiedla Kermine w Uzbekistanie (dziś Nawoi) – te obrazy wciąż z wielką siłą oddziałują na emocje, choć odznaczony za waleczność i odwagę żołnierz 187 Samodzielnego Pułku Szturmowo-Desantowego Armii USA, ranny w wojnie koreańskiej Christopher Flizak od zawsze starał się żyć teraźniejszością.

Jego życie było urozmaicone, pełne niebezpieczeństw. Zaczynał jako siedmiolatek od kopania łopatką rowów przeciwczołgowych wokół Dokszyc. Swoje ósme urodziny i następne dwa lata życia spędził już w azjatyckiej części sowieckiego imperium. Wielki obcy kraj. Stałe zagrożenie życia. Głód, zimno i choroby. Praca ponad siły dziecka: dźwiganie ciężarów, zbieranie bawełny. Brak wieści o losach ojca. Ciężka choroba siostry. I niepewność, co przyniesie jutro.

Pod koniec zimy ruszył na poszukiwanie ojca: bez niego nie mieli szans na wydostanie się z Rosji. Przez trzy dni jechał na gapę różnymi pociągami. Zmarznięty, bo noce były mroźne, dotarł do Kermine i tam, jak w nieudolnie napisanym scenariuszu, przed wejściem na posterunek żandarmerii natknął się na kolegę swego ojca z czasów przedwojennych. Gdy chłopak przedstawił się i podał cel wędrówki, żandarm zajrzał do środka i zawołał: Tadek, chodź tutaj!

Ojciec go nie poznał

– Ojciec wcale mnie nie poznał – mówi Krzysztof Flizak. – Nic dziwnego, w tych łachmanach nie przypominałem przecież pierwszoklasisty sprzed dwóch lat.

Miary cudowności tego spotkania dopełnia fakt, że sierżant Flizak był w Kermine tylko przejazdem, bo chciał, żeby kolega sprzed wojny poświadczył jego tożsamość. Polacy zwalniani z obozów, zesłańcy, Sybiracy często nie mieli żadnych dokumentów, więc znalezienie znajomych ułatwiało pełnoprawny powrót do polskiej społeczności.

Sowiecka część odysei rodziny Flizaków dobiegła końca. Jako pierwsze ewakuowały się z Rosji matka i siostra Krzysztofa. On sam, mimo że niespełna dziesięciolatek, został skierowany do tworzonych właśnie kompanii młodzieżowych 2 Korpusu.

– Musiałem dodać sobie dwa lata. Przy mojej posturze pewnie niełatwo było w to uwierzyć, ale kpt. Sarnowski, znajomy ojca sprzed wojny, nie robił mi trudności – wyjaśnia najmłodszy żołnierz korpusu generała Andersa. – Wszystkim szło przecież o to, żeby jak najwięcej dzieci, młodzieży, cywilów mogło wyrwać się z Rosji. Bo Anders, w przeciwieństwie do Sikorskiego, znał Sowietów i nie ufał im ani za grosz.

Ewakuacją Polaków przez Morze Kaspijskie do Persji kierował w Krasnowodzku ówczesny ppłk Zygmunt Berling. W marcu 1942 na pokładzie statku transportowego „Mołotow” syn sierżanta Flizaka dotarł do Pahlevi.

Diabeł na zielonym motorze

Wielkanoc spędził już w Iranie. W pamięć wryli mu się Persowie sprzedający daktyle, rodzynki i zachwalane po rosyjsku jaja na twardo. Pamięta też obozy przejściowe, namiot dezynfekcyjny i brytyjskie mundury wojskowe przeznaczone do tropików: bluzy z krótkim rękawami, bermudy, korkowe hełmy. I zakwaterowanie w hangarach teherańskiego lotniska.

Ojciec dotarł z Rosji do Iranu ostatnim transportem, ale w warunkach wojennych rodzina znów na długo straciła ze sobą kontakt. Jeszcze parę razy syn musiał szukać ojca. A także matki i siostry.

Czerwonka dopadła dziesięciolatka w irackiej Habbaniyi. Nie bał się – jak dziś rekonstruuje swoją ówczesną świadomość – samej śmierci, tylko pochówku w nieznanym dla bliskich miejscu na pustyni i tego, że jego ciałem zajmą się potem szakale. Ale najbardziej obawiał się ciemnego, brodatego diabła w turbanie, który często pochylał się nad chorym. Przerażenie w oczach chłopca musiało być dość czytelne, bo pewnego dnia pojawił się polski oficer, który wytłumaczył mu, że to nie diabeł, lecz brytyjski lekarz wojskowy, członek sikhijskiej wspólnoty religijnej,
który naprawdę próbuje go wyleczyć.

Dzięki tym wyjaśnieniom Flizak junior pokonał strach i chorobę, a brodaty Sikh woził go potem swym zielonym motocyklem po pustyni, pomagając w kolejnych poszukiwaniach ojca.

Dziedzictwo w sercu i walizce

W rok później w Palestynie najmłodszy żołnierz 2 Korpusu Polskiego został uczniem Junackiej Szkoły Kadetów.

– Byłem uczniem szkół wojskowych, w których mieliśmy świetnych wykładowców, w tym wielu z doktoratami. Tak, polską historię i bogactwo ojczystej literatury poznałem w szkole kadetów – zapewnia dr Flizak. – Do dziś, mimo swego wieku, potrafię wyrecytować z pamięci „Maraton” Kornela Ujejskiego, a to naprawdę długi poemat.

Szkoły wojskowe w 1947 przeniesiono z egipskiego Port-Saidu do Anglii. Piętnastoletni Krzysztof odnalazł najpierw ojca, potem przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż matkę i siostrę, które dalszą część wojny spędziły w Ugandzie. Po maturze zdał konkursowy egzamin na uniwersytet, ale studia inżynierskie go nie pociągały.

Gdy w kwietniu 1951, po zejściu z pokładu „Queen Mary”, dziewiętnastoletni polski ekskadet stanął przed funkcjonariuszem US Immigration Office miał ze sobą dwie walizki książek oraz siedem dolarów w kieszeni.
– I myślisz, że zawojujesz z tym Amerykę? – spytał go urzędnik.
– Sir, you shall see! Pan się przekona – padła krótka odpowiedź.

źródło: „Tygodnik Solidarność” nr 38, z 18 września 2008, Waldemar Żyszkiewicz

dr Krzysztof (Christopher) Flizak

Urodzony w 1932 r. w  Równem na Wołyniu, Sybirak, najmłodszy uczeń Junackiej Szkoły Kadetów w Palestynie – „Najmłodszy żołnierz generała Andersa”, obecnie weteran – Kapitan Armii Stanów Zjednoczonych – w stanie spoczynku,  Żołnierz i patriota,  doktor psychologii, Honorowy Członek Klubu Żołnierzy Rezerwy Wojska Polskiego „SNAJPER” w Poznaniu, utrzymuje żywe związki z krajem ojczystym… Syn Ziemi Zagórzańskiej

 

 


 

 

KOMUNIKAT 

REJONOWE ZAWODY STRZELECKIE O PUCHAR BURMISTRZA ZŁOCIEŃCA - 09.09.2017r 

 

Organizatorem zawodów był Burmistrz Złocieńca oraz Klub Strzelecki LOK ,,CEL” Złocieniec

Startowały zespoły z: Wałcza, Szczecinka, Drawska, Czaplinka, Złocieńca,

oraz sympatycy sportu strzeleckiego.

Frekwencja dopisała, w zawodach uczestniczyło 34 zawodników i zawodniczek,

którzy sprawdzili się w strzelaniu z karabinka sportowego kaliber 5,6 mm.

Klub Strzelecki zapewnił wszystkim zawodnikom profesjonalną obsługę

i ciepły posiłek w trakcie zawodów.

Rywalizowano w kategoriach:

1.profesjonaliści zespołowo i indywidualnie,

2.amatorzy zespołowo i indywidualnie.

Medale i puchary w poszczególnych kategoriach wręczył:

Prezes Klubu Strzeleckiego pan Krzysztof Burak

 

WYNIKI W POSZCZEGÓLNYCH KATEGORIACH

 

 


 

 

W DNIU 24.06.2017r NA STRZELNICY SPORTOWEJ W ZŁOCIEŃCU ODBYŁY SIĘ MISTRZOSTWA KLUBU

W STRZELANIU Z BRONI KULOWEJ 

KONKURENCJE STRZELECKIE ROZGRYWANO W KATEGORIACH

KARABIN SPORTOWY 10 STRZAŁÓW

PISTOLET SPORTOWY 10 STRZAŁÓW

BIATLON - SYSTEM PUCHAROWY

 

WYNIKI W POSZCZEGÓLNYCH KATEGORIACH

 

 


 

 

W DNIU 11.06.2017r NA STRZELNICY SPORTOWEJ W SZCZECINKU ODBYŁY SIĘ ZAWODY

W STRZELANIACH KULOWYCH KLUBU IMPULS SZCZECINEK O PUCHAR PREZESA

KLUB CEL ZŁOCIENIEC REPREZENTOWALI:

KRZYSZTOF WANECKI, ROMUALD OSTROWSKI I ZBIGNIEW LICHWA

KONKURENCJE STRZELECKIE ROZGRYWANO W KATEGORIACH

KARABIN SPORTOWY 20 STRZAŁÓW LEŻĄC

PISTOLET SPORTOWY 10 STRZAŁÓW

 

WYNIKI W POSZCZEGÓLNYCH KATEGORIACH

 

 


 

 

W DNIU 20.05.2017r NA STRZELNICY SPORTOWEJ W ZŁOCIEŃCU ODBYŁY SIĘ ZAWODY STRZELECKIE Pt. "STRZELANIE DO KOGUTA"

RYWALIZACJA ODBYWAŁA SIĘ W DWÓCH KONKURENCJACH:

STRZELANIE PRECYZYJNE - KARABIN TOZ 17

STRZELANIE DO KOGUTA

 

WYNIKI W POSZCZEGÓLNYCH KATEGORIACH

 

NAGRODĘ GŁÓWNĄ ZDOBYŁ

Lech Sznaza

 

 


 

 

W dniu 4 marca br. odbyły się Zawody Strzeleckie z okazji 72 rocznicy powrotu Złocieńca do Macierzy
Oficjalnego otwarcia zawodów strzeleckich dokonał


Burmistrz Złocieńca pan Krzysztof Zacharzewski 

Wspaniała pogoda przyciągnęła na strzelnicę dużą ilość mieszkańców Złocieńca, oraz zaproszonych gości. W zawodach wzięło udział 81 zawodników z terenu naszego województwa.

 

 

WYNIKI W POSZCZEGÓLNYCH KATEGORIACH